Tamtego wieczoru coś się zmieniło.
Jakieś uczucie zostało całkowicie stracone, a na jego miejscu wschodziło nowe. Inne, nieznane nam wcześniej. Na początku to było niezauważalne, a ja sam go nie odczuwałem. Na początku nic nie znaczyło...
Tamtego wieczoru zaufałem jej całkowicie. Opowiedziałem o moich snach, a związku z tym dowiedziała się wiele o moim wczesnym życiu i zmartwieniach.
Słuchała uważnie, a ja od czasu do czasu zerkałem w jej ciemne oczy. Raz świeciły współczuciem, innym razem zrozumieniem, a niekiedy było pozbawione jakiegokolwiek blasku. Czułem, że mogę powiedzieć jej wiele, a ona to zrozumie i nie będzie zadawać zbędnych pytań.
Wiedziałem także, że nikomu o niczym nie powie. Tak jak już mówiłem...zaufałem jej.
Ona też była inna od tamtego dnia. Dalej wydawała się niezwykle poważną dziewczyną z niewinną twarzyczką, lecz częściej się śmiała. Jej oczy były inne...iskrzyła w nich iskierka radości, którą obdarzała wszystkich, na których tylko spojrzała...zwłaszcza mnie.
Była inna też dla mnie. Bardziej otwarta i ufna. Nie bała się patrzeć mi prosto w oczy, otwarcie wypowiadać swojego zdania. Lubiłem ją taką. Wieczna nieśmiałość stawała się trochę uciążliwa, a nowe sytuacje i emocje jakimi się wtedy posługiwały pozwalały mi ją poznać bliżej, bez jej wiedzy.
Więc kiedy minęły dwa dni, i dzieci wraz z Mia wyjechały poczułem przypływ smutku.
Wyjazd rodzinny wzmocnił to uczucie...
Mijały dni, a potem tygodnie. Próbowałem skupić się na przygotowaniach przed trasą koncertową. Prawie codziennie jeździłem do studia. Na ostatnie ustalenia związane z tym wielkim wydarzeniem. Miała to być trasa koncertowa po Europie. Druga w moim życiu, lecz tym razem mieliśmy odwiedzić wiele więcej państw niż ostatnio. Mniej więcej Republikę Federalną Niemiec, Republikę Czeską, Rzeczpospolitą Polskę oraz Rosję. Byłaby to moja pierwsza wizyta w tych krajach. Z Mia często rozmawialiśmy przez telefon. Tylko raz rozpłakała się do słuchawki, kiedy poruszyliśmy temat choroby jej mamy. Nigdy więcej o tym nie wspominała, a ja nie chciałem słyszeć ponownie jak płaczę. Bolało mnie to...
Koszmary miałem rzadziej, nie wiem sam czemu. Może dlatego, że komuś się w końcu wyżaliłem? A może dzięki osobie Mie? Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. W ciągu ostatnich dwóch tygodni odwiedziłem szpital Św. Anny w San Francisko dwa razy. Za każdym razem wyjeżdżałem stamtąd z uśmiechem na twarzy.
Wieczorami chodziłem na spacery po posiadłości i napawałem się ciszą dochodzącą ze wszystkich stron. Czasem słyszałem dźwięk flesza od aparaty. Na początku niezbyt mnie to denerwowało. Było ciemno, a dźwięk dobiegał z odległych krzaków lub drzew za bramą, więc trudno im było zrobić udane zdjęcie, lecz z czasem słyszałem je coraz częściej. Przed koncertami zawsze tak było. Zaczęło mnie to poważnie irytować i w końcu kazałem ochronie częściej patrolować dom. Potem nie słyszałem już żadnych fleszy, i cieszyłem się z tego. W moim domu chciałem czuć się bezpieczny i prywatność była dla mnie najważniejsza.
I tak właśnie mijał czas, umilały go codzienne rozmowy z panną Evens....
Minęły trzy tygodnie. Do rozpoczęcia trasy koncertowej zostały zaledwie dwa oraz trzy dni.
Od 5 poranków nie rozmawiałem z Mia. Ona sama nie dzwoniła, a kiedy ja próbowałem to odrzucała.
Martwiłem się o nią. Nie wiedziałem czy wszystko u niej gra. Może miała jakiś wypadek? Zgubiła telefon? Oczywiście moje mózg dopuszczał same złe myśli.
W końcu chwyciłem telefon i odszukałem numer do szpitala Św. Anny. Po kilku sygnałach odebrała sekretarka.
- Szpital św. Anny w San Francisko słucham? - powiedziała na jednym wdechu, automatycznie.
- Dzień Dobry, mówi Michael Jackson czy mógłbym rozmawiać z dyrektorką szpitala? - spytałem i usiadłem na kanapie pocierając czoło dłonią.
- Oczywiście, już łączę. - oznajmiła po czym ponownie usłyszałem sygnał, a zaraz po tym przywitał mnie miły kobiecy głos.
- Panie Jackson, jak miło panna znowu słyszeć.
- Mi panią również. - odpowiedziałem starając się by nie wyczuła w moim głosie zmartwienia.
- Więc o co chodzi panie Jackson? - spytała.
- Mam do pani prośbę. Pracuje u pani dziewczyna, która nazywa się Mia Evens?
- Owszem. Sprawiła jakiś problem?
- Nie, w żadnym wypadku. Tylko emm...- podrapałem się dłonią o kark i przymrużyłem oczy. - może wie pani co się u niej ostatnio dzieje? - to zabrzmiało głupio.
- Raczej nic niezwykłego- odpowiedziała szybko, i bez jakichkolwiek emocji.
- Zupełnie nic? - dopytywałem.
- Oprócz tego, że zmarła jej matka to nic - zdrętwiałem. Zmarszczyłem zdziwiony czoło. Jak to? Przecież miała żyć jeszcze parę miesięcy?! Wstałem, a za chwilę opadłem bez silny na kanapę.
- Panie Jackson wszystko w porządku? - usłyszałem zmartwiony głos dyrektorki.
- Powie mi pani gdzie leży jej matka? - spytałem, ale zabrzmiało to bardziej jak oznajmienie.
Na początku wahała się z udzielaniem tej informacji, powiedziała, że to niezgodne z przepisami, ale po chwilę zgodziła się mówiąc, że mnie zna i wiem, że nie użyje tych informacji by zrobić coś złego.
Podziękowałem serdecznie i nie czekając ani chwili dłużej wyruszyłem na cmentarz.
W drodze stanęliśmy po bukiet i znicz. Oczywiście musiałem wziąć ze sobą ochronę, bez której niestety nie mogłem się ruszyć gdziekolwiek. Nigdzie nie zauważyłem paparazzi...Dzięki Bogu.
W drodze nie myślałem o niczym konkretnym...
Przed oczami przelatywały mi jakieś obrazki, ale na żaden nie zwróciłem większej uwagi.
Obserwowałem drzewa za oknem, które z tą szybkością wydawały się zlewać ze sobą.
Rodzimy się po to aby żyć,żyjemy po to aby umierać. Kiedy człowiek zrozumie prawdziwy sens tych słów popada w przygnębienie. Teraz kiedy szedłem betonową uliczką wzdłuż cmentarza czułam się bardzo dziwne. Bliskość śmierci zawsze sprawiała, że rozmyślałem nad swoim życiem. Oceniałem złe i dobre sytuacje, a potem starałem się żyć lepiej. Czy to nie jest straszne? Żyjesz tak długo. Przeżywasz wzloty i upadki. Jesteś dzieckiem. Beztroskim, małym stworzeniem, któremu w głowię tylko zabawa, słodyczy i niepodzielna uwaga rodziców. Potem jesteś nastolatkiem. Zabawy, słodyczy idą w odstawkę, a uwaga jaką rodzice Ci poświęcają robi się denerwująca i namolna. Potem jesteś dorosłym...i tęsknisz za tamtymi latami.
Niebo przybrało szarawą barwę, obawiałem się, że zaraz zacznie padać deszcz. Szedłem wzdłuż cmentarza i spoglądałem na groby.
Henryk Winson - 78 lat
Mady Gerbery - 50 lat
Ellena Richerd - 54 lata
Danniel McDonald - 7 lat
Świat jest nie sprawiedliwy. Jedni umierają ze świadomością, że przeżyli dużo i mogą spokojnie odejść z tego świata, inni nawet nie wiedzą co to znaczy...
Moja matka zawsze nam powtarzała kiedy szliśmy na cmentarz :
,, Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny" Wtedy nie rozumiałem tych słów, teraz też bym tak chciał...
Przystanąłem gdy w oddali pod jednym z grobów, przykrytym miliardem kwiatów i zapalonymi świecami dookoła, na drewnianej ławce siedziała dziewczyna w czarnym płaszczu i łkała cicho. Westchnąłem. Odwróciłem się w stronę ochrony i poprosiłem by zaczekali tutaj.
Podszedłem cicho do grobu i złożyłem kwiaty. Przykucałem i wyjąłem z kieszeni zapalniczkę po czym położyłem zapalonego znicza obok grobu, gdyż na nim nie było już miejsca.
Przeżegnałem się i spojrzałem w stronę rudowłosej. Patrzyła na mnie oczami pełnymi łez i niewyobrażalnego smutku, bólu. Włosy opadały na jej bladą twarz, przez co nie widziałem policzków. Coś zakuło mnie w środku.
- Tak mi przykro...- Objąłem ramionami jej drobne ciało. Przycisnęła głowę do mojego barka i zaczęła gorzko płakać. Głaskałem dłonią rude włosy i starałem jakoś uspokoić dziewczynę.
Drżała i płakała. Bolało mnie to. Jej smutek udzielił się i mnie. Oczy zaszły szronem, a oddech przyśpieszył, lecz nie. Nie mogłem zacząć płakać. Potrzebowała twardego wsparcia, kogoś kto ją przytuli i doda sił. Kogoś kto zapewni, że wszystko będzie dobrze, a czas zagoi ranny.
- Płacz, jeśli tego chcesz. Przytul się jeśli będziesz czuła chłód. Ja zawsze będę przy tobie...
Siedziałem na ławce od ponad 20 minut. Wpatrzeni w złote litery:
,, Hope Rilla Fleme Evens. Żyła lat 42. Zawsze w naszych sercach"
- Kiedy...- odwróciłem twarz w stronę Mie. Podobnie jak ja wcześniej nie odrywała wzroku od nagrobka - moja babcia umierała, w domu byłam tylko ja. Tata był w pracy, mama wyczerpana poszła do sąsiadki, aby tam wylać swoje łzy. Nie chciała, żebym widziała jej płacz. Siedziałam przy łóżku babci i trzymałam ją za rękę. Miałam dziewięć lat i nie rozumiałam całej tej sytuacji. Wielu rzeczy w tamtym czasie nie rozumiałam... Ale mimo wszystko zachowywałem powagą. Babcia wpatrywała się w moją twarz swoimi brązowymi, przepełnionymi miłością oczami. Słowa, które były jej pożegnalną mową, wtedy wydawały mi się tak bardzo nie jasne, ale teraz rozświetliły mój umysł...- jej głos były cichszy niż zwykle.
- Co takiego powiedziała? - spytałem również cicho jak ona. Mia opuściła wzrok na ziemie.
- Bóg widzi śmierć inaczej niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, on jako bramę...- wyszeptała. Teraz ja spuściłem wzrok. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wiesz...w życiu człowieka bywają czasem takie chwilę, które zostają w pamięci. Chociaż czas mija, one nie przemijają...- dodała po kilku sekundach. Jej wzrok powędrował teraz na mnie, lecz nie miałem siły zrobić tego samego. Myślałem nad jej słowami, nad ich sensem. Po chwili coś zrozumiałem...
- Myślałaś czasem, że śmierć może być tym, co nie dało nam życie? - szepnąłem.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Może być tym co nie było nam dane. Może być szansą na spełnienie swoich marzeń, o których człowiek bał się komuś powiedzieć. Nikt nie wiem co tak naprawdę jest po śmierci, ale jeśli niebo istnieje to dla wielu może być szansą. - teraz mój umysł rozświetlił się - umiera się nie po to by przestać żyć, umiera się po to by żyć inaczej gdzieś indziej...- spojrzałem na jej bladą twarz. Na policzkach miała czerwone ślady po łzach, ale oczy nie były już takie same jak wcześniej, lekko się rozjaśniły.
- Wiesz co....- uśmiechnęła się blado - cieszę się, że przyjechałeś. Nie wiesz jak bardzo tego potrzebowałam...- powiedziała. Spoglądaliśmy sobie w oczy. Była teraz samotna, nie miała nikogo przy sobie. Ja miałem rodzinne, lecz daleko i rzadko się z nią widywałem. Oboje byliśmy samotni, oboje potrzebowaliśmy wzajemnej siły...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień dobry.
Rozdział wyszedł...trochę dramatycznie. Dziwnie się sama sobie, że go napisałam :c
Starałam się by był dłuższy, lecz naprawdę ciężko mi to przychodzi :c
Dziękuje za wszystkie komentarze, jesteście kochani <3
Mam nadzieje, że rozdział się spodoba c:
Przez następne 5 dni nowa notka nie pojawił się gdyż wyjeżdżam do wujka i cioci :/
Życzę wam miłego dnia c:
Ps. Przepraszam za wszystkie błędy :/
Obserwowałem drzewa za oknem, które z tą szybkością wydawały się zlewać ze sobą.
Rodzimy się po to aby żyć,żyjemy po to aby umierać. Kiedy człowiek zrozumie prawdziwy sens tych słów popada w przygnębienie. Teraz kiedy szedłem betonową uliczką wzdłuż cmentarza czułam się bardzo dziwne. Bliskość śmierci zawsze sprawiała, że rozmyślałem nad swoim życiem. Oceniałem złe i dobre sytuacje, a potem starałem się żyć lepiej. Czy to nie jest straszne? Żyjesz tak długo. Przeżywasz wzloty i upadki. Jesteś dzieckiem. Beztroskim, małym stworzeniem, któremu w głowię tylko zabawa, słodyczy i niepodzielna uwaga rodziców. Potem jesteś nastolatkiem. Zabawy, słodyczy idą w odstawkę, a uwaga jaką rodzice Ci poświęcają robi się denerwująca i namolna. Potem jesteś dorosłym...i tęsknisz za tamtymi latami.
Niebo przybrało szarawą barwę, obawiałem się, że zaraz zacznie padać deszcz. Szedłem wzdłuż cmentarza i spoglądałem na groby.
Henryk Winson - 78 lat
Mady Gerbery - 50 lat
Ellena Richerd - 54 lata
Danniel McDonald - 7 lat
Świat jest nie sprawiedliwy. Jedni umierają ze świadomością, że przeżyli dużo i mogą spokojnie odejść z tego świata, inni nawet nie wiedzą co to znaczy...
Moja matka zawsze nam powtarzała kiedy szliśmy na cmentarz :
,, Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny" Wtedy nie rozumiałem tych słów, teraz też bym tak chciał...
Przystanąłem gdy w oddali pod jednym z grobów, przykrytym miliardem kwiatów i zapalonymi świecami dookoła, na drewnianej ławce siedziała dziewczyna w czarnym płaszczu i łkała cicho. Westchnąłem. Odwróciłem się w stronę ochrony i poprosiłem by zaczekali tutaj.
Podszedłem cicho do grobu i złożyłem kwiaty. Przykucałem i wyjąłem z kieszeni zapalniczkę po czym położyłem zapalonego znicza obok grobu, gdyż na nim nie było już miejsca.
Przeżegnałem się i spojrzałem w stronę rudowłosej. Patrzyła na mnie oczami pełnymi łez i niewyobrażalnego smutku, bólu. Włosy opadały na jej bladą twarz, przez co nie widziałem policzków. Coś zakuło mnie w środku.
- Tak mi przykro...- Objąłem ramionami jej drobne ciało. Przycisnęła głowę do mojego barka i zaczęła gorzko płakać. Głaskałem dłonią rude włosy i starałem jakoś uspokoić dziewczynę.
Drżała i płakała. Bolało mnie to. Jej smutek udzielił się i mnie. Oczy zaszły szronem, a oddech przyśpieszył, lecz nie. Nie mogłem zacząć płakać. Potrzebowała twardego wsparcia, kogoś kto ją przytuli i doda sił. Kogoś kto zapewni, że wszystko będzie dobrze, a czas zagoi ranny.
- Płacz, jeśli tego chcesz. Przytul się jeśli będziesz czuła chłód. Ja zawsze będę przy tobie...
Siedziałem na ławce od ponad 20 minut. Wpatrzeni w złote litery:
,, Hope Rilla Fleme Evens. Żyła lat 42. Zawsze w naszych sercach"
- Kiedy...- odwróciłem twarz w stronę Mie. Podobnie jak ja wcześniej nie odrywała wzroku od nagrobka - moja babcia umierała, w domu byłam tylko ja. Tata był w pracy, mama wyczerpana poszła do sąsiadki, aby tam wylać swoje łzy. Nie chciała, żebym widziała jej płacz. Siedziałam przy łóżku babci i trzymałam ją za rękę. Miałam dziewięć lat i nie rozumiałam całej tej sytuacji. Wielu rzeczy w tamtym czasie nie rozumiałam... Ale mimo wszystko zachowywałem powagą. Babcia wpatrywała się w moją twarz swoimi brązowymi, przepełnionymi miłością oczami. Słowa, które były jej pożegnalną mową, wtedy wydawały mi się tak bardzo nie jasne, ale teraz rozświetliły mój umysł...- jej głos były cichszy niż zwykle.
- Co takiego powiedziała? - spytałem również cicho jak ona. Mia opuściła wzrok na ziemie.
- Bóg widzi śmierć inaczej niż my. My widzimy ją jako ciemny mur, on jako bramę...- wyszeptała. Teraz ja spuściłem wzrok. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Wiesz...w życiu człowieka bywają czasem takie chwilę, które zostają w pamięci. Chociaż czas mija, one nie przemijają...- dodała po kilku sekundach. Jej wzrok powędrował teraz na mnie, lecz nie miałem siły zrobić tego samego. Myślałem nad jej słowami, nad ich sensem. Po chwili coś zrozumiałem...
- Myślałaś czasem, że śmierć może być tym, co nie dało nam życie? - szepnąłem.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Może być tym co nie było nam dane. Może być szansą na spełnienie swoich marzeń, o których człowiek bał się komuś powiedzieć. Nikt nie wiem co tak naprawdę jest po śmierci, ale jeśli niebo istnieje to dla wielu może być szansą. - teraz mój umysł rozświetlił się - umiera się nie po to by przestać żyć, umiera się po to by żyć inaczej gdzieś indziej...- spojrzałem na jej bladą twarz. Na policzkach miała czerwone ślady po łzach, ale oczy nie były już takie same jak wcześniej, lekko się rozjaśniły.
- Wiesz co....- uśmiechnęła się blado - cieszę się, że przyjechałeś. Nie wiesz jak bardzo tego potrzebowałam...- powiedziała. Spoglądaliśmy sobie w oczy. Była teraz samotna, nie miała nikogo przy sobie. Ja miałem rodzinne, lecz daleko i rzadko się z nią widywałem. Oboje byliśmy samotni, oboje potrzebowaliśmy wzajemnej siły...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień dobry.
Rozdział wyszedł...trochę dramatycznie. Dziwnie się sama sobie, że go napisałam :c
Starałam się by był dłuższy, lecz naprawdę ciężko mi to przychodzi :c
Dziękuje za wszystkie komentarze, jesteście kochani <3
Mam nadzieje, że rozdział się spodoba c:
Przez następne 5 dni nowa notka nie pojawił się gdyż wyjeżdżam do wujka i cioci :/
Życzę wam miłego dnia c:
Ps. Przepraszam za wszystkie błędy :/
,,Dzieli nas tylko chwila, i znów będziemy razem"
Fajne słowa z tą śmiercią nie żebym coś ten... :D no i fajny rozdział czekam na nn
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Spoko rozdzial ;d
OdpowiedzUsuńLEL czekam na cb!!!!! XDD
- Karo xd
O rany :(
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest taki... taki... smutny :(
Pięknie napisany, to fakt :D
Umiesz stworzyć taką atmosferę, taką naturalną a nie sztuczną.
To dobrze.
Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga. Jest genialny!
Pozdrawiam :)
P.S. Przepraszam, że nie komentowałam wcześniej, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz :)
Notka WSPANIAŁA! :D Nie wyłapałam błędów. Jest wprost MAGICZNA :D Czekam na next i zapraszam do siebie na nową
OdpowiedzUsuńhttp://whoisit1.blogspot.com/?m=1
Smutno, smutno, fakt. Ale... bardzo dobrze napisane. Długością się nie przejmuj, czasem wychodzi, ale nic na siłę. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, tak mnie wciągnęła fabuła...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Rozdział pełen emocji… Poczułam Twoje zaangażowanie w ten wpis i to, jak starałaś się przekazać ten…Smutek.
OdpowiedzUsuńNie przejmuj się, poczekamy aż przyjedziesz od wujka i cioci. Cały czas będziemy z niecierpliwością czekać na następne wpisy :)
Pozdrawiam,
Paulina
Eh, jaki ten rozdział smutny. Aż mi sie łezka w oku zakręciła. Bardzo ładnie napisane, tak szczerze i z uczuciem... Michael sie cudownie zachował, jak prawdziwy przyjaciel, pomimo, że tak naprawdę znają sie bardzo krótko. No cóż.. czekam na kolejną notkę :) Życzę miłego pobytu u wujka i ciotki, ale też przepraszam, że tak późno komentuję. Trzymaj się ciepło! :)
OdpowiedzUsuńAga
JEJKU! Magicznie opisane ;DDD
OdpowiedzUsuńSuper! Dobra robota!!!!!!
Cieszę się że trafiłam na tego bloga! ;)
O Boże! Przepraszam, że komentuje dopiero dziś, ale jakoś ostatnio nie miałem czasu ani głowy do tego. Rozdział strasznie smutny. Wiem, że już to pisałem, ale naprawdę czytając twoje opowiadanie człowiek czuje się jakby sam tam był. Tak strasznie współczuje Mii, los jest niesprawiedliwy, ale zgodze się ze słowami Michaela. Może śmierć jest po to by wreście Ci, którzy cierpieli na ziemi, zaznali szczęścia? Tego nie wiem, ale jestem tego przekonania, że śmierć nie oznacza końca. A wracając do notki, dobrze Michael zrobił jadąc na cmentarz, Mia potrzebowała go. No to ja ci już dłużej nie zanudzam, oczywiście czekam na nową.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Mike
Bardzo spodobało mi się to opowiadanie i cieszę się, że tu weszłam ;))
OdpowiedzUsuńNotka super i pozdrawiam ;)
Witam!
OdpowiedzUsuńPierwszy raz w życiu nie wiem, co napisać, naprawdę. Ten rozdział opowiadania mogłabym czytać w nieskończoność. Zawiera on w sobie tyle emocj, że w pewnym momencie łzy same mi napłynęły do oczu. Pięknie, po prostu pięknie.
Towarzysząca aura podczas rozmowy bohaterów była wprost magiczna. Uczucia jakie przekazałaś w tym rozdziale były takie szczere, prawdziwe. Jedyne co mogę teraz napisać to, to że kocham ten rozdział!
Przepraszam, że komentarz nie jest bardzo objętościowy, ale tak jak pisałam wcześniej nie wiem co napisać, zatkało mnie.
Już nie mogę się doczekać kiedy dodasz kolejny wpis.
Pozdrawiam i życzę weny,
K@te :)
P.S. Przepraszam, że dopiero dzisiaj komentuję, ale miałam problemy ze zdrowiem. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. :)